Parafialna oaza rodzin na tatrzańskich szlakach 14-16.06.2019

uBOGAceni pięknem górskich krajobrazów
i miłością Chrystusa
w sercach naszych bliźnich z Domowego Kościoła.
Wspomnienia z pobytu w Tatrach
( 14-16 czerwca 2019 roku)

Rodziny z trzech kręgów Domowego Kościoła naszej parafii (oraz Norbert i Ania z par. Chrystusa Króla)  wraz z ks. proboszczem i klerykiem Kamilem przeżyły piękne trzy dni w Tatrach. Zapraszamy do przeczytania wspomnień uczestników tego wyjazdu i obejrzenia zdjęć:

Ania i Mateusz Bracisiewiczowie:
Wyjazd rozpoczęliśmy w piątek o godzinie 7:00 rano wspólną Mszą Świętą
w naszym kościele. Wszyscy dobrze pamiętamy, że dzieło z Bogiem rozpoczęte przynosi owoce obfite- według woli Pana. Następnie po „małej kaweczce” udaliśmy się samochodami w kierunku Zakopanego. Ledwo wszyscy zameldowali się
w pensjonacie, już wyruszyliśmy na pierwszą wyprawę w Tatry. Celem naszej wędrówki było Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr na Wiktorówkach. Po forsującym marszu dotarliśmy do pięknej kaplicy, w miejscu gdzie w 1860 roku młodej góralce Marysi objawiła się Matka Boża. Modliliśmy się wspólnie dziesiątką różańca i mieliśmy czas na indywidualną modlitwę. Odwiedziliśmy też miejsce z tablicami upamiętniającymi ludzi, którzy zginęli w górach. Odmówiliśmy modlitwę w ich intencji i po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w kierunku pobliskiej Polany Rusinowej, gdzie podziwialiśmy niesamowite widoki zaśnieżonych szczytów Tatr Wysokich. Po powrocie do pensjonatu i kolacji, nasze dzieci- Róża i Michał bawiły się razem z innymi na podwórku, a w tym czasie dorośli zebrali się na Apelu Jasnogórskim oraz rozważaniu Pisma Świętego. Początek naszych rekolekcji weekendowych był udany. Z Bożą pomocą dotarliśmy na miejsce, zawiązaliśmy wspólnotę i zawierzając cały pobyt Matce  Bożej Niepokalanej czuliśmy, że Chrystus nam błogosławił przede wszystkim piękną pogodą i radością w sercach!

Klaudia Korny:
Sobota- drugi dzień naszego wyjazdu. Rozpoczęliśmy go Msza Świętą odprawioną przez księdza proboszcza w naszym ośrodku noclegowym. To był chyba najbardziej intensywny dzień, bo w całości spędzony w Tatrach, bez żadnych nużących długich podroży autem, cały na świeżym powietrzu, w rodzinnej wspólnocie i w pięknym górskim otoczeniu. Początkowo wszyscy, całymi rodzinkami wyruszyliśmy z Kuźnic w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego, pokonując długą, lecz nie oszczędzającą nam pięknych widoków trasę przez Halę Gąsienicową i Murowaniec-gdzie zatrzymaliśmy się w schronisku, aby ochłodzić się zimnym owocowym koktajlem i nabrać sił na dalszą wędrówkę. Kiedy w  końcu dotarliśmy nad Czarny Staw Gąsienicowy otaczające piękno, malownicze krajobrazy bardzo nas zachwyciły. Większość osób poprzestała na spokojnym podziwianiu widoków w tym miejscu, lecz niektórzy zapragnęli jeszcze wykorzystać pozostałe siły i zdobyć kolejny szczyt. Bez większego namysłu kilka osób na czele z niestrudzonym ks. proboszczem ruszyło na szczyt Małego Kościelca. W drodze próbowaliśmy co chwilę uchwycić tę trasę na fotografiach, aby móc podzielić się nimi z pozostałą częścią grupy. Po zdobyciu szczytu nadal pełni energii i pragnący zdobyć jeszcze więcej, mieliśmy chęć pójść dalej…
na Duży Kościelec. Niestety ograniczył nas czas i rozsądek naszego przewodnika kazał już wracać. Nie żałujemy tej decyzji, ponieważ powrót był równie przyjemną wędrówką i miło spędzonym czasem.Godzinę miłosierdzia zakończyliśmy Koronką do Bożego Miłosierdzia, podziwiając przy tym widoki otaczające Dolinę Gąsiennicową. W drodze nie zabrakło także zabawy
i śmiechów, gdy tylko zobaczyliśmy leżący na szlaku śnieg, wszyscy na moment przenieśliśmy się w czasy dzieciństwa i z radością rzucaliśmy się śnieżkami.
Na naszej trasie napotkaliśmy także małe przeszkody-przepływającą wodę, lecz zamiast szukać okrężnej drogi i kamieni, po których dałoby się przejść suchą stopą- urządziliśmy sobie chrzest przez nasz mały przysłowiowy Jordan. Napełnieni pozytywną energią zaczerpniętą z cudownych gór, podziwianej przyrody i dumni, że mogliśmy choć trochę bardziej zbliżyć się do Nieba, wróciliśmy już całą grupą na długo wyczekiwaną kolację. Wieczorem wydawać by się mogło, że po całym dniu wędrowania byliśmy  już wyczerpani, lecz jeszcze znaleźliśmy siłę, by zwiedzić okolice i odpocząć w góralskiej karczmie przy dźwiękach muzyki, przy której nasze rozruszane nogi same ciągnęły do tańca.

Basia Kobylarczyk: 
Czarny Staw Gąsienicowy – niezwykle urokliwe miejsce. To właśnie tam mieliśmy czas na wspólne, grupowe zdjęcie, po którym – już w mniejszym składzie wyruszyliśmy na Mały Kościelec. Wspinając się po górach, zastanawiałam się… „do czego zmierzam, żeby osiągnąć szczyt i być dumną, że dałam radę ? ”. Nie raczej o to , że idę krok za krokiem do pokonywania własnych słabości, kruszenia we mnie tego, co złe. Małymi krokami do wielkiej zmiany. Po to, aby schodząc stać się kimś lepszym. Jan Paweł  II  pisał: „Ważne jest nie samo osiągnięcie wierzchołka, lecz droga do niego”. Góry niesamowicie uczą pokory i pozwalają odkryć prawdę o sobie samym. Kiedy zatrzymaliśmy się, aby uwiecznić wspólne chwile na fotografii, widok na Czarny Staw z tej perspektywy był majestatyczny. Po dotarciu na szczyt, mieliśmy ochotę na więcej, czyli na Duży Kościelec. I gdyby nie brak czasu, pewnie nasze pragnienie udałoby się zrealizować. Schodząc, miałam poczucie wielkiej radości życia. Ta radość jest w górach silniej odczuwana niż gdziekolwiek indziej. Upajaliśmy się słońcem, powietrzem i szumem górskich strumyków.
Z radością patrzyłam, jak wielką frajdą jest ta wędrówka  dla moich dzieci
-Albercika i Kacperka. Nie brakowało też szaleństwa – bitwy na śnieżki,
czy polewanie się wodą przy strumykach. Gdy zatrzymaliśmy się przy stawie na mały posiłek, było nam tak dobrze, że chcieliśmy, by te chwile trwały wiecznie.
W Godzinie Miłosierdzia, w kontemplacyjnej ciszy każdy indywidualnie odmówił Koronkę. To był ten moment, który uwielbiam. Połączenie aktywności fizycznej, piękna otaczającej przyrody, wyciszenia się i wsłuchania w głos Boga.
To wyciszenie wprowadziło nas w niezwykłe i głębokie refleksje. O wierze rozmawialiśmy z naszym księdzem proboszczem, którego chętnie się słucha. Nawet ludzie wokół nie mieli ochoty nas mijać, tylko przysłuchiwali się naszym rozmowom. Potem był czas na modlitwę różańcową, podczas której na szlaku spotkaliśmy resztę naszej grupy.
Po kolacji oczywiście nie mogliśmy pominąć naszych zobowiązań Domowego Kościoła. Wspólnie rozważaliśmy prowadzony przez księdza Namiot Spotkania
z modlitwą dziękczynienia i uwielbieniem. Całość zwieńczył wspólnie odśpiewany Apel Jasnogórski.
I wydawałoby się, że po górskich wędrówkach będziemy zmęczeni,
a jednak… napełnieni wewnętrzną siłą i radością, postanowiliśmy wspólnie zakończyć dzień spotkaniem w karczmie, gdzie przy akompaniamencie prawdziwej góralskiej kapeli, dobrej zabawie  i tańcom  nie było końca. Dla mnie dumą było także to, jakie świadectwo daliśmy jako wspólnota. Pokazaliśmy, że można świetnie się bawić i zarażać swoją radością innych. Przykładem niech będą słowa jednego z muzyków z kapeli… W ramach podziękowań za całoroczną posługę animatorską, członkowie kręgu zamówili mi piosenkę. Jeden z muzyków powiedział przy okazji, że nie wie, co to ten krąg, ale oni też chcieliby do niego należeć. Tym samym chcieliby należeć do Chrystusa, bo tylko w zjednoczeniu z Nim można promieniować prawdziwą radością.
Dziękuję Panu Bogu za te piękne chwile spędzone na wspólnej integracji
z kręgami działającymi przy naszej parafii i przyjaciółmi z Domowego Kościoła
z Parafii Chrystusa Króla. Był czas na modlitwę, rozmowy, wysiłek fizyczny, zabawę i podziwianie piękna otaczającej nas przyrody. Powracamy do codziennych zajęć lepiej przygotowani do pokonywania przeszkód na naszych drogach życia, wzmocnieni i podniesieni na duchu.

Ania i Norbert  Stefańscy-  Parafia Chrystusa Króla:
To wspaniałe, kiedy możesz rozpocząć dzień od Eucharystii. Właśnie nasz drugi dzień  z Panem Bogiem rozpoczęła Msza Święta. W naszej Biblijnej wędrówce Maryja śpiesząc się, wędrowała przez góry do Elżbiety, tak i my śpieszyliśmy się napawać nasze oczy, serca wspaniałymi  widokami polskich Tatr.  Docelowym punktem dzisiejszej wyprawy był Czarny Staw Gąsienicowy położony na 1624 m n.p.m. Po drodze wspólne rozmowy, spostrzeżenia i zachwyt nad dziełem Boga. Halą Gąsienicową szliśmy do schroniska w Murowańcu- tam odpoczynek, lekki posiłek i w dalszą drogę, no i oczywiście jeszcze sesja zdjęciowa. Ksiądz chciał nas uwiecznić na wspólnym zdjęciu na tle przepięknego krajobrazu polskich Tatr.  Wspólną modlitwą  Anioł  Pański daliśmy przykład ewangelizacji  mijającym nas turystom, którzy chętnie podejmowali modlitwę
i szli dalej. Zatrzymaliśmy się przy miejscu upamiętniającym śmierć polskiego kompozytora, taternika i fotografa Mieczysława Karłowicza, który zginął 08. 02 1909 r.  I tu ciekawa historia, którą  przytoczył nam ksiądz proboszcz. Otóż na kamieniu upamiętniającym śmierć Mieczysława Karłowicza widnieje krzyż podobny                                                                                            do swastyki, ale to nie jest symbol hitlerowski, gdyż powstał długo jeszcze przed wojną.  Karłowicz oznaczał tym krzyżem szlaki  turystyczne, a krzyż ten
na Podhalu jest bardzo popularny- zwany krzyżykiem niespodzianym i często używanym jako zdobienie. Różni się tym od znanej nam swastyki, że ma odwrócone ramiona.
Słońca podczas tej wyprawy nam nie brakowało, temperatura osiągnęła 30  stopni C, ale Pan Bóg na to też miał swój plan. Na naszej drodze pojawiły się pola śnieżne, którymi można było się schłodzić lub porzucać pigułami, co sprawiło  radość nie tylko dzieciom ! Gdy dotarliśmy już do celu naszej wędrówki, krajobraz, jaki otaczał nas wokoło zrekompensował  nasz trud i poniesiony wysiłek. Radość wszystkich była ogromna,  aparaty znowu  poszły w ruch- sesja zdjęciowa rozpoczęta, trzeba było uwiecznić dzieło  i piękno Bożego stworzenia. Taflą czystej wody lśnił staw, nad którym rozpostarły się niczym ramiona skalne szczyty poprószone  białym śniegiem.  Podczas tej  wędrówki cały czas w mojej głowie  brzmiały  słowa  …PANIE  BOŻE DZIĘKI CI, ŻEŚ MI KOŚCIOŁA  OTWARŁ DRZWI… Dlaczego akurat ten  fragment ? Na odpowiedź nie musiałam długo czekać, wystarczyło spojrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy zaprosili nas  na ten wyjazd. Tyle było w nich miłości, serdeczności, otwartości. Kapłan człowiek z sercem ogromnym jak te góry, sprawiał, że czuliśmy się bezpiecznie  i dobrze, bo w każdym z nich był Pan Bóg. Dla nas czas się zatrzymał, problemy  odpłynęły, wróciła dziecięca radość życia. Kościół to wspólnota, to ludzie, to otoczenie.
Dziękuję Ci Panie Boże, że otworzyłeś nam  wszystkim Drzwi Kościoła, Wspólnoty Domowego Kościoła. Zapraszamy wszystkich do oazy. Byliśmy gośćmi z  zaprzyjaźnionej Parafii, ale Chrystus nas zjednoczył !

Ania i Sylwek Adamcowie:
Niedziela to ostatni-trzeci dzień naszych integracyjnych górskich rekolekcji. Tym razem Jutrznia, odmówiona przez naszą wspólnotę Domowego Kościoła, rozpoczęła   Dzień Pański. Pyszne śniadanko wzmocniło nasze siły, by
po dotarciu do Kużnic, niezbyt stromą trasą, wspinać się do świętego Brata Alberta. Tam uczestniczyliśmy w niedzielnej Mszy Świętej w kościółku obok Pustelni św. Brata Alberta. Po mszy ucałowaliśmy jego relikwie, pamiętając, by dzielić się miłością jak chlebem. Przy  niebieskim szlaku i brukowanej granitowymi kamieniami drodze z Kuźnic do schroniska na Kalatówkach w Zakopanem usytuowana jest  właśnie  Pustelnia Św. Brata Alberta. Na terenie ogrodu klasztornego znajduje się Kaplica Św. Krzyża, do której przylega klasztor sióstr Albertynek. Nad ołtarzem w kaplicy umieszczony jest zabytkowy krucyfiks
– dzieło nieznanego artysty.Poniżej kaplicy Brat Albert zbudował mały domek, zwany chatką. To niewielki drewniany budynek w klasztorze Albertynek, wybudowany w 1901.Pustelnia Brata Alberta to skromny w formie dwuizbowy domek z poddaszem, niewielkim gankiem i wąskim przedsionkiem. Wewnątrz znajduje się pomocnicze pomieszczenie dla księży, którzy odprawiali msze święte w kaplicy Albertynek, w drugim jest cela brata Alberta, czyli Adama Chmielowskiego, założyciela tego klasztoru. Przebywał w niej, gdy przyjeżdżał z Krakowa.W 2001 pustelnia brata Alberta została wpisana do rejestru zabytków. Obecnie w chatce urządzona jest Izba Pamięci po św. Bracie Albercie.
I tu przy pustelni pożegnaliśmy śmiałków, którzy postanowili wyruszyć na … GIEWONT. Po  odmówieniu modlitwy Anioł Pański, podziękowaliśmy sobie wzajemnie za spędzony czas. Część grupy poszła na Kalatówki i tam  oczekiwała, mając  telefoniczny kontakt z naszymi  „niezłomnymi śmiałkami”. Niestety pojawił się deszcz, burze i znów plany należało  dostosować, zmienić  i zrezygnować z dalszej drogi. Cześć podróżnych, w drodze , odwiedziła Bazylikę Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Ludźmierzu, by z pomocą Matki Bożej powrócić szczęśliwie do Radomia.
Był to piękny czas!  Niesamowicie „uBogaceni”, czuliśmy się w górach  bliżej Boga.  A to dzięki naszemu  pomysłodawcy – księdzu  Andrzejowi
-proboszczowi, który okazał się niestrudzonym wędrowcą  na cześć i chwałę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Zadowoleni i z wdzięcznością  w sercach dotarliśmy do naszych domów!